z naszemi wozami na drugą stronę. Na przeciwległym brzegu powinniśmy byli właściwie rozłożyć się obozem, gdyż dzień już mijał, a długi marsz znużył ludzi i zwierzęta. Jednakże Melton wyjaśnił, że o godzinę drogi stąd znajduje się miejsce, nadające się o wiele lepiej na obóz, niż brzeg rzeki, i że musimy dojść tam jeszcze dzisiaj. Zdziwiło mnie to, gdyż nad brzegiem było poddostatkiem wszystkiego, co potrzebne karawanie. Jedyną niedogodność przedstawiały komary, jednakże nie mógł to być jeszcze powód do unikania rzeki. Zważywszy przytem, że już się ściemniało i że na owem obozowisku brakło wody, jak wywnioskowałem z tego, że mormon kazał napoić wszystkie konie w rzece, doszedłem do przekonania, że wchodziły tu znowu w grę osobiste zamiary Meltona. Naturalnie, nie sprzeciwiłem się ani słowem, tylko postanowiłem pilnie uważać, ażeby się nareszcie przecież czegoś dokładniejszego dowiedzieć! —
Z powodu ciemności nie mogłem rozróżnić dobrze okolicy, przez którą przejeżdżaliśmy. Drzew, ani lasu nie zauważyłem. Grunt był piaszczysty, gdzie niegdzie tylko porosły trawą; posuwaliśmy się powoli, gdyż kopyta koni i koła wozów zapadały się głęboko. Wkrótce zaświeciło na niebie kilka gwiazd; dzięki nim rozpoznałem, że droga nasza prowadziła w kierunku południowo-wschodnim. Przed miastem zboczyliśmy na północny wschód; teraz posuwaliśmy się na południowy wschód; było więc jasnem, że Ures leżało na prostej, najkrótszej drodze do hacjendy i zostało przez mormona umyślnie ominięte.
Zatrzymaliśmy się zamiast po jednej, dopiero po dwóch godzinach, tak, jak staliśmy, w pośrodku równiny,
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.