idzie gładziutko!
— Więc twój chłopak spotkał się z tobą?
— Tak! Wejdź w zarośla. Przedewszystkiem ostrożność, skoro ten Old Shatterhand wpobliżu. Ja jednak nie wierzę w to jeszcze.
— On to jest, nikt inny; mogę na to przysiąc, gdyż...
Dalej, nie słyszałem nic, ponieważ przy tych słowach obydwaj cofnęli się i zniknęli za krzakami.
Co miałem począć? Podsłuchać ich? Wkrótce się przekonałem, że było to bardzo trudne, a nawet niemożliwe. Krzaki zajmowały niewielką przestrzeń i nie były gęste; mogło ich być najwyżej dziesięć lub dwanaście. Przytem na horyzoncie ukazał się właśnie w tej chwili sierp księżyca. Musianoby mnie wykryć, nawet, gdybym był ciemno odziany; a skoro ubranie moje miało jasną barwę, głupiec jedynie usiłowałby się zakraść. Wobec tego doszedłem do przekonania, że najrozsądniej będzie powrócić do obozu. Cofnąłem się zatem na czworakach tak daleko, jak tego wymagało moje bezpieczeństwo, następnie podniosłem się i udałem do obozu, gdzie wszyscy spali, a nikt nie zauważył mojej nieobecności. Owinąłem się w koc napowrót i zacząłem zastanawiać nad tem co widziałem i słyszałem. —
Kim był ów człowiek, z którym rozmawiał Melton? Odpowiedź łatwa. Obydwaj mówili do siebie „bracie”; zatem był także mormonem, tem prawdopodobniej, że nie posługiwał się używaną tutaj przeważnie hiszpańszczyzną, lecz językiem angielskim. Następnie Melton pytał się, czy „jego chłopak spotkał się z nim”. Tym chłopakiem był zapewne Weller, strażnik na naszym okręcie, W rozmowie jego z mormonem, w namiocie na
Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/85
Ta strona została uwierzytelniona.