Strona:PL Karol May - Święty dnia ostatniego.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

mo, i zapytała bezbarwnym tonem brzuchomówcy:
— Jaką taksę jest pan przygotowany zapłacić, sennor?
— Płacę według wartośći odpowiedzi, które otrzymam, — odpowiedziałem.
Na to długi obrócił się do żony i powiedział, wykrzywiając okropnie oblicze, co miało zapewne oznaczać przyjacielski uśmiech:
— Czy słyszysz, gołąbko? On płaci według wartości. Ponieważ jednak wszystko co ja mówię, posiada dla każdego wysoką wartość, więc proszę cię, skręć sennorowi jeszcze jednego papierosa!
Po chwili, skoro trzymałem już w palcach dwa robaki tytoniowe, przystąpił nareszcie do rzeczy, mówiąc:
— Niech mi pan teraz przedłoży z zaufaniem i otwartością swoje życzenia, sennor! Stoi pan przed najżyczliwszym ze swoich przyjaciół!
Papuga zagdakała tak wdzięcznie, że nareszcie pojąłem, iż stoję wobec dwojga najlepszych i najszlachetniejszych ludzi i wobec najmądrzejszej papugi; — rozważywszy to wszystko, zapytałem z niezmierną szczerością:
— Czy jest panu znane nazwisko Timoteo Pruchillo, sennor?
— Nie. Tobie także nie, gołąbko?
— Nie! — odpowiedziała gołębica.
— Szukam hacjendy del Arroyo, która ma leżeć niedaleko Ures. Czy mógłby mnie pan objaśnić o tem bliżej?
— Nie. Ty także nie, gołąbko?
— Nie! — powtórzyła, jak echo gołębica.
— Timoteo Pruchillo sprowadził z Niemiec emigran-