— Weledi, weledi, ia Allah, ia Allah, weledi! — Moje dziecko, moje dziecko, o Allah, moje dziecko!
Zwróciła się nabok, zobaczyła resztki trupa, wydała rozdzierający serce okrzyk. Chciała skoczyć, zerwać się, ale z osłabienia i grozy upadła zpowrotem na ziemię. Nie widziała mnie, ponieważ stałem z drugiej strony. Ale widocznie zaczęła sobie przypominać momenty, poprzedzające omdlenie, gdyż naraz krzyknęła:
— Jeździec, jeździec! Gdzie jest?
Zwróciła się ku mnie, zobaczyła i skoczyła na nogi. Zachwiała się wprawdzie, ale podniecenie podtrzymywało jej siły. Przyglądała mi się przez chwilę badawczo, poczem zapytała:
— Kim jesteś? Do jakiego plemienia należysz? Czy jesteś wojownikiem Uled Ayunów?
— Nie — odparłem. — Nie lękaj się mnie. Nie należę do żadnego z tutejszych plemion. Jestem cudzoziemcem, przybywam z dalekich stron i nie zostawię cię bez pomocy. Tyś osłabiona. Siadaj, dam ci wody.
— Tak, daj wody, wody, wody! — błagała, siadając zpowrotem.
Podałem manierkę. Piła chciwie, pełnemi łykami, poczem oddała mi wypróżnioną do dna butelkę. Spojrzenie jej znów zatrzymało się na trupie. Odwróciła się ze zgrozą, zasłoniła twarz dłońmi i zaniosła od rozdzierających łez.
Starałem się ją uspokoić — nie odpowiadała, pogrążona w nieutulonym płaczu. Ponieważ sądziłem, że
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/10
Ta strona została uwierzytelniona.