Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Na czele każdego szwadronu stał kolorasi, porucznik i podporucznik. Z tymi dziewięcioma oficerami złożyliśmy krótką naradę wojenną, przyczem zdałem im sprawę z sytuacji.
— Jeden szwadron pod dowództwem swego kolorasiego umieści się u wejścia do wąwozu. Drugim szwadronem ja sam obsadzę drugi wylot. Trzeci zaś będzie musiał się wspiąć na górę i zająć oba wierzchołki, aby w razie potrzeby prażyć ogniem z góry. Ten szwadron zatem podzieli się na dwa oddziały: jeden pod dowództwem kolorasiego zajmie prawą stronę góry, drugi, pod wodzą porucznika, — lewą. W głębi, gdzie ja się umieszczę, znajdują się, jak już wspomniałem, konie oraz jeńcy — żołnierze ze szwadronu, wziętego do niewoli. Strzegą ich strażnicy Uled Ayarów. Gdyby mi się powiodło odrazu naszych uwolnić, mielibyśmy o stu ludzi więcej.
— Kiedy nastąpi atak? — zapytał któryś z oficerów.
— Właściwie wcale nie będzie ataku. Zadaniem pierwszego szwadronu jest jedynie odparcie wroga i to tylko w tym wypadku, gdy będzie usiłował wydostać się z wąwozu. Takie same zadanie ma drugi szwadron. Tylko ja z niewielkim oddziałem napadnę na straż Uled Ayarów i odbiję naszych żołnierzy. Oczywiście, nie obejdzie się przytem bez krzyków i strzałów, ale nie należy tego uważać za bitwę i przystępować do poważniejszych, a przedwczesnych działań. Pragniemy nie tępić wrogów, lecz brać do niewoli. Strzeżcie się