Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

do wąwozu, drugi na prawo i lewo, ja zaś z ostatnim objechałem górę i dotarłem do południowego wylotu wąwozu. Tam zatrzymałem oddział i udałem się na przeszpiegi.
Uled Ayarzy wykazali jakąś wprost niepojętą nieprzezorność. Nie rozstawili posterunków — bez przeszkód tedy przeszedłem dwieście kroków w głąb wąwozu.
Dotychczas przy świetle księżyca wszystko szło pomyślnie, ale teraz miesiąc opuścił się nisko i miał zajść już za pół godziny. Ale to nie mogło nam zaszkodzić, o ile bowiem nie widzieliśmy w mroku, o tyle byliśmy też niewidoczni.
Przyłożyłem dłonie do ust wydałem trzykrotny okrzyk sępi. Wpadł do wąwozu i bezwątpienia dotarł do Winnetou.
Teraz trzeba było tylko czekać do rana. Rozstawiłem parę posterunków w wąwozie; reszta oddziału obozowała u wejścia. Zachowywano zgodnie z moim nakazem całkowity spokój. Było cicho, jak makiem zasiał. Tylko chwilami rozlegało się parskanie koni.
Czas upływał. Księżyc dawno już znikł i gwiazdy straciły blask, poczem od wschodu zabarwiło się słabą poświatą jutrzenki.
— Panie, czy możemy się modlić? — zapytał kolorasi.
— Tak, ale bardzo cicho.
Żołnierze uklękli i zmówili przepisaną modlitwę. Tymczasem odblask zorzy wzmagał się, aż przybrał