Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

żółty odcień, niewidoczny zresztą w głębi wąwozu. Mimo to rozległ się stamtąd głośny, nawołujący do modlitwy okrzyk:
Haï alas Sallah, haï alal felah; es Sallah cher min en nohm! — Wstawaj do modlitwy, wstawaj do błogosławieństwa; modlitwa jest lepsza od snu!
Rozjaśniło się już tak wyraźnie, że można było się rozglądać. Pomknąłem szybko do wąwozu i szedłem, póki można było iść, nie narażając się na odkrycie. Wczoraj jeszcze spostrzegłem, że wąwóz biegnie bez krzywizn, prosto jak sznur, mogłem go przeto prawie do końca obejrzeć.
Wpobliżu stał cały tabun koni. Za nim leżeli nasi żołnierze. Nie byli związani i strzegło ich tylko dwudziestu uzbrojonych Uled Ayarów. Dalej rozciągała się swobodna przestrzeń, a za nią dopiero właściwy obóz. Modlili się, leżąc na klęczkach, — wszyscy, nie wyłączając jeńców. Wróciłem do swoich i wybrałem trzydziestu junaków.
— Musicie zachować całkowite milczenie — rzekłem. — Nie wolno rozmawiać. Im mniej będzie zgiełku, tem większe oszołomienie wrogów i tem łatwiej zrobimy swoje. Jest tam dwudziestu strażników. Nie strzelajcie do nich, powalcie kolbami. Potem — wracajcie czem prędzej!
Wbiegliśmy do wąwozu. Naprzemian rozbrzmiewał jużto głos kierownika modlitwy, jużto chór wiernych. Podeszliśmy do koni, przewinęli się koło zwierząt i wpadli z podniesionemi kolbami na wartowników.