Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.

— Allah jest wielki i miłosierny! Jeśli twoje słowa są prawdziwe, jesteś naszym bratem i przyjacielem, a nie wrogiem.
— Mówiłem prawdę. Bądź łaskaw usiąść przy mnie. Usłyszysz wnet, co mam na myśli.
— Twoja mowa wonna jest jako balsam. — Ziemia, na której siedzisz, niechaj nie odmówi pokoju moim starym kościom.
Rozesłano dwa kobierce do modlitwy. Szeik siadł na jednym, ja na drugim. Beduin nigdy się nie spieszy. Grzeczność wymagała, abyśmy przeczekali pauzę, podczas której ja wpatrywałem się w wąwóz, szeik zaś nie spuszczał ze mnie oka, poczem przemówił:
— Pan Zastępów opowiadał mi wczoraj o tobie, effendi. Dowiedziałem się, co przeżyłeś i czego dokonałeś, ale nie rzekł mi, że jesteś wielkim czarodziejem.
— Jakto?
— Wszak leżałeś związany w namiocie. Strażnik zwiedził go dwanaście razy i badał twoje więzy. Jeszcze niedługo przed modlitwą poranną przekonał się o twojej obecności. Teraz zaś siedzisz tutaj i rozmawiasz ze mną jako człowiek wolny. Nie sąż to czary?
— Nie. Czy strażnik wiedział na pewno, że ja byłem tym, którego strzegł?
Łatwo było te czary wyjaśnić. Związałem Winnetou ręce dosyć lekko. Kiedy usłyszał mój znak, zerwał z siebie pęta, odwiązał się od kołka i, dzięki swej nie-