zrównanej zręczności, wykradł z obozu. Z pewnością znajdował się teraz na równinie przy pierwszym szwadronie. Nie uważałem wszakże za stosowne wtajemniczać w to szeika, pozostawiłem go tedy przy wierze w czary i rzekłem:
— Możesz z tego wnioskować, że lepiejbyś uczynił, gdybyś już wczoraj nakłonił ku mnie ucha. Czy strzały naszych żołnierzy trafiły kogo?
— Nie.
— To dobrze! Dałem rozkaz strzelania do góry, lecz jeśli nasza rozmowa do niczego nie doprowadzi, o, wówczas nie pożałujemy kul! Ale wierzę święcie, że nie zmusisz nas do pomnażania wdów i sierot wśród kobiet i dzieci Ayarów. — W jakich jesteście stosunkach z Uled Ayunami?
— Poprzysięgliśmy krwawą zemstę tym psom.
— Ilu ludzi wam sprzątnęli?
— Trzynastu. Niech Allah pogrąży Ayunów w piekle!
— Czy są od was bogatsi, czy też biedniejsi?
— Bogatsi. Już dawniej mieli więcej od nas dobytku, cóż dopiero dzisiaj, gdy straciliśmy nasze stada, podczas gdy oni nie doznali żadnej szkody. Zwierzęta ich pasą się w Wadi Silliana, gdzie nigdy wody nie zabraknie.
— Jak się to stało, że zmówiłeś się z kolorasim Kalafem Ben Urik?
— Zaofiarował mi się sam, kiedyśmy go okrążyli.
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.