Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

Opowiedziałem w krótkich słowach stan rzeczy uprzednio jednak uwolniwszy go z więzów. Słuchał ze skupioną uwagą, która się wzmogła, gdy zacząłem opowiadać o propozycjach, uczynionych szeikowi. Ledwie skończyłem, krzyknął:
Maszallah! Jakiż to człowiek z pana?
— Jak pan to rozumie? Czy pan się godzi, czy nie?
— O ile tak, nigdy — nie!
— To mię cieszy! Byłem przekonany, że działam w duchu pańskich życzeń. Nie żąda pan zatem od Uled Ayarów nic ponadto?
— Tak i amen.
— Dobrze, więc wyjdźmy z namiotu! Tam zebrali się najstarsi plemienia i czekają na mnie. A może pan zechce do nich przemówić?
— Owszem. Wolałbym ze względu na moją rangę, albowiem jestem pełnomocnikiem baszy.
— Przyznaję panu słuszność. Pan jesteś zastępcą baszy z Tunisu, a przeto wywrze pan głębsze wrażenie. Jeśli pan co opuści, przypomnę panu.
Wyszliśmy z namiotu, przed którym najstarsi zasiedli kołem. Nie okazali śladu ździwienia, że odwiązałem Pana Zastępów, i przepuścili beja do środka. Kolorasiego Meltona, oczywiście, nie było.
Uled Ayarzy w najwyższem naprężeniu oczekiwali rezultatu zebrania, od którego zawisła wojna lub pokój, śmierć lub życie. Skupili się wpobliżu, nie przekraczając jednak przepisanego dystansu. Dżemma u Beduinów cieszy się najwyższem poważaniem i