Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/128

Ta strona została uwierzytelniona.

— Przypuszczałem. Był to zbrodniczy zamysł, szczególnie wyrafinowany i osobliwy. Posłuchajcie!
Wyłożyłem im rzecz całą. Skoro skończyłem, krzyknął Pan Zastępów:
— Co za przestępstwo, jakie wyrachowanie, jakaż złość bezdenna! Gdybyś to wcześniej opowiedział, pośpieszylibyśmy i przybyli tutaj na czas, aby zapobiec zabójstwu Ojca Dwunastu Palców!
— Bynajmniej! Spieszyliśmy co sił i nie moglibyśmy wcześniej przyjechać. A nawet gdybyśmy przybyli o dzień wcześniej, to jeszcze nie zapobiegłoby to śmierci biednego Smalla Huntera.
— Twierdzę jednakże, że powinieneś był mnie oświecić!
— Ależ nie! Skorobym cię wtajemniczył w tę sprawę, musiałbym powiedzieć, że kolorasi jest przestępcą, zbiegłym zbrodniarzem. Prawda?
— Rozumie się.
— A on był twoim ulubieńcem. Czy przypominasz sobie naszą rozmowę w Bardo? Napomknąłem o nim cośniecoś, lecz pierwsze moje słowo nieprzychylne rozgniewało cię ogromnie. Przerwałeś mi i zmiejsca osadziłeś w sposób skłaniający do milczenia.
— A jednak nie trzeba było milczeć! Jesteś moim przyjacielem. Wysłuchałbym cię wkońcu.
— O nie, jeśli już błahą wzmianką byłeś tak bardzo rozjątrzony! Bo nawet gdybyś mnie wysłuchał, nie uwierzyłbyś i nie stracił zaufania do kolorasiego. Wręcz przeciwnie, twierdzę, że usiłowałbyś udaremnić moje plany.