czuł wstręt do życia i że już kilkakrotnie usiłował popełnić samobójstwo. Z tego wrzekomo powodu kolorasi nie spuszczał go z oka.
— A dalej! Coście wtedy poczęli?
— Kazałem zapalić pochodnię z włókna palmowego, a potem udaliśmy się do samobójcy.
— Czy nie żył już? Czy się osobiście przekonałeś?
— Nie, albowiem według naszej wiary, kto dotyka trupa, staje się nieczysty. Gdyby nieboszczyk był naszym, byłaby inna sprawa. Ale skoro był to obcy, więc czemu mieliśmy kalać ręce?
— Hm. Pogrzebano go?
— Tak. Pogrzebał go kolorasi.
— Nikt mu nie pomagał?
— Nik, a to z obawy przed zanieczyszczeniem. Zresztą, nie prosił nikogo o pomoc.
— Kiedy to się stało?
— Wczoraj. Gdy was przyprowadzono do mnie, przybiegł również kolorasi. Przerwał pracę, aby was zobaczyć, i dokończył jej, skoro was odprowadzono do namiotów.
— Czy widziałeś ranę?
— Tak. Śmiercionośny metal przenikł do serca. Czy uważasz te szczegóły za ważne, że się tak wypytujesz?
— Za nader ważne. Muszę natychmiast zbadać mogiłę i proszę, abyś mi towarzyszył.
Był gotów spełnić moje życzenie, przedtem jed-
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/130
Ta strona została uwierzytelniona.