Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

nak nakazał rozbić obóz. Towarzyszyli nam również Krüger-bej, Winnetou i Emery. Po drodze zagadnąłem szeika:
— Z twoich słów wynikało, że nie wierzysz w samobójstwo Ojca Dwunastu Palców?
— W każdym razie mam wątpliwości, wydaje mi się bowiem wprost niemożliwością, aby obcy zabił się, sprzykrzywszy sobie życie. A poza tem kolorasi jest gotów na wszystko — poprostu strzegł swego przyjaciela, niczem jeńca.
Rozmawiając tak, przeszliśmy większą część wąwozu. Po chwili szeik doprowadził nas do mogiły. Nie była to mogiła we właściwem tego słowa znaczeniu — ciało nie spoczęło w dole, przywalone tylko zostało kupą kamieni. Melton ułatwił sobie pracę. Grobowiec nie był wysoki — usunęliśmy kamienie w kilka minut, odsłaniając nieboszczyka. Widok jego wywarł wrażenie, jakiego się spodziewałem.
Heavens! — zawołał Emery. — Co za podobieństwo!
Uff! — krzyknął Winnetou, nie dodając ani słowa.
Maszallah, cud Boży! — wyrwało się Panu Zastępów. — Wszak to jest człowiek, z którym przybyłem z Tunisu!
— Znajdujesz, że podobieństwo jest wielkie?
— Tak wielkie, że przechodzi wyobrażenie.
— To właśnie było powodem zbrodni. Przeszukajmy dokładnie odzież!
Widziałem już wiele trupów, ten jednak sprawiał szczególne wrażenie i to nie przez okoliczności śmier-