Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

ci, lecz wskutek niezwykłego wyrazu twarzy. Uśmiechał się z taką pogodą, z taką, rzec można, radością, jak gdyby spał tylko i śnił sen jakiś błogi. Tak mało przypominał trupa, że tylko dotyk przekonać mógł o smutnej prawdzie.
W ubraniu i kieszeniach znalazłem tylko płótno. Naraz zauważyłem, że lewa ręka jest przewiązana?
— Cóżto jest? — zapytałem szeika. — Może wiesz dlaczego ma lewą rękę przewiązaną.
— Naturalnie, że wiem. Został raniony w rękę. Okrążyliśmy waszych jeźdźców tak szybko i tak doskonale, a kolorasi tak mało myślał o obronie, że z naszej, strony padł tylko jeden strzał. I ten jeden trafił cudzoziemca, który nie był naszym wrogiem, tylko został tutaj zwabiony. Kula narwała mu kostkę kciuka i trzeba było następnie odciąć ją w całości.
— Ah! Muszę zobaczyć!
Zdjąłem opatrunek, który stanowił kawał chusty do nakrycia głowy, i przekonałem się, że kciuk jest bez końca. Wówczas podszedł Winnetou, obejrzał ranę i rzekł:
— Mój brat niech odsłoni serce!
Usłuchałem. Kula przebiła klatkę piersiową akurat w tem miejscu, gdzie uderza serce. Sprawna i dobra robota! Rana była tak czysta, jakgdyby ją przemyto. Podobnie na odzieży nie widać było ani jednej plamki.
Winnetou przyłożył palec do rany, nacisnął parę razy i rzekł:
— Czy mój brat pozwoli mi zbadać kulę i jej bieg?