Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

— A zatem ma jeszcze przy sobie rzeczy nieboszczyka?
— Na pewno, gdyż jestem przekonany, że nikt z moich wojowników nie śmiał go ograbić.
— Dobrze, zobaczymy. Chodźmy więc!
— Tak, chodźmy! Co zrobicie z kolorasim i jego własnością, o to mnie głowa nie boli, — ja muszę się tylko wywiązać z przyrzeczenia, ale tego wcale nie przyrzekałem, abym go miał wobec was bronić. Od czasu jak go wydałem, przestał mnie obchodzić i wolę z nim nie rozmawiać, ani zajmować się jego osobą.
Istotnie, kiedyśmy wrócili do obozu, szeik odłączył się od nas pod jakimś pozorem. Zrozumieliśmy, że nie ma chęci pokazać się człowiekowi, który był jego sojusznikiem w walce z nami. Krüger-bej musiał załatwić pewne sprawy wojskowe, więc tylko we trzech udaliśmy się do namiotu Meltona. Zastaliśmy go mocno skrępowanego i przywiązanego do pala pod strażą dwóch żołnierzy. Kiedyśmy nadeszli, szybko odwrócił głowę na znak, że nie chce nas widzieć.
— Master Melton, — rzekłem — przyszliśmy zadać panu kilka pytań. Sądzę, że rozsądek zaleci panu odpowiedzieć.
Milczał, nie odwrócił głowy.
— Pierwsze pytanie, — rzekłem — kim jest cudzoziemiec, który przyjechał z panem z Tunisu?
Nie odezwał się ani słowem. Zwróciłem się więc do jednego z żołnierzy: