— Pociesz się! — prosiłem. — Allah bardzo ciężko cię doświadczył. Ale oto cierpienia twoje dobiegły kresu. Gdyby starzec był twoim krewnym, cierpiałabyś, jeszcze bardziej. Zapomnisz wnet o udrękach, które zniosłaś. Twoje dziecko żyje. Wrócisz do domu, nie straciwszy nikogo z bliskich, i będziesz witana z radością i zachwytem.
— Masz słuszność, o panie! Ale jakże wrócę do domu? Nie posiadam ani żywności, ani wody, a jestem, tak słaba, że chodzić nie potrafię.
— Czy nie potrafisz utrzymać się w siodle, jeśli ci dam konia i będę szedł przy tobie?
— Wątpię. Przytem mam na ręku dziecko.
— Ja je poniosę.
— Twoja dobroć, o panie, jest tak wielka, jak moje przebyte cierpienia. Ale mimo że mnie wyręczysz, poniósłszy dziecko, jestem tak wycieńczona, że nie zdołam się utrzymać o własnych siłach.
— A zatem nie pozostaje ci nic innego, jak zdać się na mnie. Posadzę cię przed sobą na koniu. Weźmiesz dziecko na ręce, ja zaś będę cię tak mocno trzymać, że nie zlecisz. Zjedz te daktyle, które na szczęście zabrałem w drogę. To cię pokrzepi.
Zjadła chciwie i rzekła:
— Wiesz, o panie, że żaden mężczyzna nie powinien dotkąć obcej żony, ale ponieważ Allah odebrał mi zdolność chodzenia, lub jechania o własnych siłach, więc chyba za złe nie poczyta, jeśli
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.