— Nie możesz postanawiać, gdyż jest rzecz oczywistą, że pojedziesz ze mną. Jeśli nie pojedziesz dobrowolnie, użyję przymusu.
— Allah la jukaddir! — Boże uchowaj! — zawołała przerażona. — Chcesz uciec się do przemocy nad słabą kobietą?
— Tak. Zmuszając, czynię ci dobrze. Jeśli zostaniesz tutaj, będziesz zgubiona. Musisz pójść ze mną, a chociaż mogę tylko wrócić do wojsk baszy, nie powinnaś się przerażać. Nie zamierzam wyrządzić ci żadnej krzywdy. Jeśli cię zmuszę, to tylko dla twego własnego dobra. Nie uważaj mnie za wroga. Kiedy zobaczyłem cię, sterczącą z ziemi, natychmiast pomyślałem, że należysz do Uled Ayarów, zatem do dzisiejszych moich przeciwników. Mimo to wykopałem cię z ziemi. Możesz z tego wnioskować, iż nie jestem niebezpiecznym wrogiem. Przyłączyłem się do walki, być może poto właśnie, aby zapobiegać rozlewowi krwi i aby, o ile to będzie możliwe, zawrzeć pokój. Przyjrzyj mi się! Czy mam oblicze człowieka, którego należy się lękać?
— Nie — odparła, uśmiechając się. — Twoje oczy spoglądają łagodnie, a oblicze jest dobre i łaskawe. Ciebie się nie boję, ale tem bardziej lękam waszych żołnierzy.
— Niesłusznie. Będą wobec ciebie przyjaźni. Nie wojujemy z kobietami.
— Czy możesz rozkazać, aby się ze mną nie obeszli wrogo?
— Tak. I będą mnie słuchali.
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.