— A więc jesteś dowódcą?
— Dowódcą i gościem, a to znaczy, jak ci wiadomo, o wiele więcej.
— Czy będę branką?
— Obiecuję, że będziesz wolna i niczego ci nie zbraknie. Biorę cię pod swoją szczególną opiekę. Będziesz zawsze wpobliżu mnie i każdy, kto się ośmieli zaczepić, zostanie surowo ukarany.
— A kiedy będę mogła odejść?
— Skoro tylko pozwolą okoliczności i skoro będę pewny, że to, co możesz o nas swoim rodakom opowiedzieć, nie obróci się nam na szkodę. To może nastąpić bardzo szybko, być może już pojutrze.
— Ufam twoim słowom, ponieważ wyglądasz na człowieka uczciwego, a nie na oszusta. A ponieważ mi przyrzekasz, więc — — ale, spójrz, zbliżają się jacyś jeźdźcy!
Wskazała kierunek, z którego przybyłem, a do którego byłem teraz zwrócony tyłem. Beduinka była tak pochłonięta rozmową, że zauważyła jeźdźców dopiero z odległości dosyć bliskiej, bym mógł w nich rozpoznać Emery’ego i Winnetou.
— Nie są to chyba wrogowie twoi, albo moi, o panie! — rzekła zatrwożonym głosem.
— To są moi przyjaciele, którzy mnie szukają, gdyż zbyt długo trwała moja nieobecność, — odpowiedziałem. — Nie powinnaś się lękać. Będą cię tak samo bronić, jak ja, — są też cudzoziemcami. Nie należą do
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.