otwarcie ze strony ich obozu, ten jest niewątpliwie Ayunem. Uciekajmy, panie, szybko, szybko!
Mówiąc to, skoczyła na równe nogi.
— Poczekaj chwilę, poczekaj! — rzekłem. — Cudzoziemiec nie ucieka tak szybko przed tymi ludźmi.
— Ale jest ich ponad dziesięciu!
— Bodajby było dwudziestu lub trzydziestu.
— A więc jesteście zgubieni, i ja także! O Allah, Allah, wspomóż nas w tem niebezpieczeństwie!
— Uspokój się. Nic ci złego nie zrobią. Sądzę nawet, że zdołamy Ayunów ukarać za dokonane morderstwo, o ile istotnie są to Uled Ayuni.
— Chcesz zostać? — zapytał Emery.
Zrozumiał słowa kobiety, zarówno jak i moje.
— Bezwzględnie — odpowiedziałem.
— A jeśli to nie Uled Ayuni?
— W takim razie są to Ayarzy, których tem bardziej musimy pojmać.
— Pojmać? Zgoda!
Oblicze jego, zwykle nacechowane powagą, teraz promieniało z wewnętrznego zadowolenia, gdy podszedł do wierzchowca, aby zdjąć z siodła broń, tę broń, z której zwykł trafiać w czoło każde zwierzę i każdego wroga.
Winnetou również sięgnął po swoją srebrną strzelbę i założył za pas krzywy nóż i tomahawk.
— To będzie zapewne twoja pierwsza w Afryce rozprawa orężna — rzekłem.
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.