— Usta masz tak wielkie, jak hipopotam, — roześmiał się szyderczo szeik — ale mózg twój wydaje się mniejszym od mózgu plugawego dżerada[1]. Jak brzmi twoje imię i imiona twoich towarzyszy? Czego sobie życzą? Jakie jest powołanie i czy ojcowie ich mieli imiona, które nie utonęły w falach zapomnienia?
Ostatnie pytanie, według tutejszych poglądów, było ciężką obelgą. Odezwałem się więc:
— Zdaje sie, żeś wynurzał swój język w nieczystościach waszych wielbłądów i owiec, skoro wymawiasz tak cuchnące słowa. Jestem Kara ben Nemzi z krainy Almanów. Mój przyjaciel z prawej strony jest sławnym Behluwan-bejem z krainy Inkelis, a bohater po mojej lewicy jest Winnetou el Harbi w’ Nazir[2], naczelny wódz wszystkich plemion Apaczów w wielkim Belad Amierika. Jesteśmy przyzwyczajeni płacić mordercom kulami, a nie pieniędzmi. Powtarzam: jeśli piastry chcesz mieć, weź sobie.
— Twój rozum jest jeszcze mniejszy, niż sądziłem! Czy nie stoi nas tu czternastu dziarskich i odważnych mężów, podczas gdy was jest trzech? A zatem, każdy z was byłby pięciokrotnie zabity, zanimby zdążył jednego z nas położyć.
— Spróbujcie! Nie zdążycie podejść na trzydzieści kroków, a pożrą was nasze kule.
Wśród Beduinów rozległ się gromki śmiech. Nie myślcie, że się chciałem tylko popisywać słowami. Nie!