Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkich wpiły się we mnie z natężeniem. Gdy po dziesiątym strzale opuściłem broń, Beduini podbiegli do dzidy. Nie zważałem na okrzyki, które stamtąd się rozlegały, — ukradkiem wsunąłem do sztućca dziesięć nowych patronów, aby później, gdy zajdzie potrzeba, rozporządzać wszystkiemi dwudziestu pięcioma strzałami.
Kule przestrzeliły dzidę w ściśle określonych przeze mnie odstępach. Uznany niemal za czarodzieja, pragnąłem zaimponować jeszcze bardziej, zawołałem więc.
— Wyciągnijcie dzidę, odstąpcie o sto pięćdziesiąt kroków dalej i wetknijcie w ziemię! Mimo takiej odległości, dwiema kulami złamię dzidę na trzy części!
Nie chciało im się w coś podobnego uwierzyć. Właściciel drugiej dzidy, która już była podziurawiona dziesięcioma kulami, wzbraniał się wykonać rozkaz, ale wkońcu na znak szeika usłuchał. Wiedzieli, że w ciągu sekund mogę dać wiele strzałów. Teraz zaś chciałem pokazać, z jakiej odległości umiem trafić. Potem nie sądziliby już chyba, że jestem warjatem, i zrozumieliby, że, pomimo liczebnej przewagi, powinni zarzucić nadzieję nietylko zwycięstwa, ale i ucieczki. Małe kule sztućca przedziurawiły dzidę, duży kaliber niedźwiedziówki musiał ją złamać.
Dzida wyglądała zdala jak cieniutka trzcinka. Pomysł był zuchwały, ale znałem swą broń i mogłem na niej polegać. Podniósłszy ciężką niedźwiedziówkę, przyłożyłem broń do ramienia i wycelowałem. Dwa wystrza-