Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

jestem przekonany, że nie ociągaliby się z płaceniem, gdyby nie ponieśli tak dotkliwej szkody. Czy pan nie jest tego zdania?
— Prawie, że tak, — potwierdził.
— Nie mogą płacić, aby nie stoczyć się w jeszcze większą nędzę. Będą się przeto bronili do upadłego. Uled Ayarzy są liczniejsi od nas. Jeśli pobiją naszych żołnierzy, wrócimy do Tunisu okryci hańbą i wstydem. Temu należy zapobiec.
— Niepodobna znieść takiego wstydu, raczej chciałbym polec z bronią w ręku!
— Zupełnie słusznie — lepiej zginąć. Lecz oto druga możliwość: zwyciężymy. W tym wypadku wtrącamy całe plemię w najokropniejszą niedolę. Zamorzy ich głód, a reszty dokonają jego siostrzyce: choroby i zarazy. Czy tak być powinno?
— Niechętnie — odpowiedział swoim niemieckim. — Lecz czemu nie ma dojść do uskutecznienia wyprawienie się plemienia do innych miejscowości, gdzie ich stada na pastwiskach odzyskają z przyjemnością siły, tłuszcz i mięso?
— Mniema pan, że Ayarzy powinni wywędrować do miejscowości, gdzie stada znajdą obfitą paszę i będą się mogły rozmnażać? W takim razie wyruszą do Algerji, czy Trypolisu i będą na zawsze straceni dla baszy, który już nigdy od nich nie dostanie podatku, bo nie chciał uwolnić biedaków od płacenia przez jeden rok. Czy tego pan pragnie?
— Albo nie, albo nigdy!