Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/44

Ta strona została uwierzytelniona.

wsząd, gotujące się do rozszarpania biednych ofiar. To okrucieństwo wykracza już po za wszelką zemstę krwi i domaga się kary.
— A jednak nie mogę sobie poradzić z wątpliwościami, tyczącemi się pańskiego uprawnienia!
— Powiedz pan, czego pragniesz? Nieludzki postępek szeika wzburzył moje chrześcijańskie sumienie. Pan był chrześcijaninem i wiem, żeś w sercu nim pozostał, aczkolwiek nosisz szaty muzułmanina. Ostrzega mnie pan przed skutkami, — nie kłopocę się o nie — ale we własnem sumieniu musisz się ze mną zgodzić. Ponawiam prośbę: każ sprowadzić tych łajdaków! Uprzedziłem szeika, że jeszcze przed wieczorną modlitwą poniesie karę, a co zapowiedziałem, tego muszę dotrzymać. Jeśli pan nie pozwoli, uczynię to za pańskiemi plecami.
— Skoro takie jest pańskie niezłomne postanowienie, aby go wychłostać, albo za mojemi plecami, albo przed niemi, więc niech to raczej będzie wykonane na tem miejscu.
Wyraziwszy na swój niezwykle jasny sposób zgodę, kazał przyprowadzić jeńców. Zajął miejsce przed swoim namiotem — musiałem usiąść przy jego boku. Przy drugim usiedli Winnetou i Emery.
Nie trzeba sądzić tego urzędnika według jego zniekształconej mowy. W tutejszych bowiem warunkach był człowiekiem zupełnie na miejscu.
Na wieść o tem, że Pan Zastępów będzie rozmawiał z jeńcami, zbiegli się żołnierze ze wszystkich oddziałów. Oficerowie utworzyli przed nami pół-