Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/61

Ta strona została uwierzytelniona.

Nastąpiły trzy tęgie uderzenia, poczem powoli szły dalsze, Przy „O“ bastonadżi robił pauzę, przy nasępnej zgłosce padał pręt na plecy szeika, który leżał jak martwy ze ściśniętemi ustami, nie wydając głosu. Lecz przy piętnastem imieniu szeik z jękiem rozwalił usta. Przy siedemnastem zaś, rycząc, wtórował:
O Wszechobdzielający — o Wszechotwierający — o Wszechwiedzący — o Wszechprzyjmujący — o Wszechrozszerzający — —!
Stwierdziłem, że modlitwa ta doskonale nadaje do przetworzenia krzyków lub wycia torturowanego w artykułowane dźwięki. Ten Arab zasłużył sobie na setkę uderzeń, lecz scena egzekucji przejmowała mię coraz większym wstrętem. Kiedy więc odliczono sześćdziesiąt uderzeń, kazałem szeika puścić. Moralny ból, który mu sprawiłem, był niemniej okrutny, niż bócielesny, — mogłem być pewny, że zyskałem w nim śmiertelnego wroga. —
Elatheh, niewiasta, którą uratowaliśmy, podeszła do mnie i podziękowała za ukaranie prześladowcy. Wywnioskowała już ze sposobu obchodzenia się z nią, iż nic złego stać się jej u nas nie może. Nie wiedziała, że się ją ukradkiem śledzi. Sądziliśmy bowiem, że może uciec do swoich i udzielić o nas szkodliwych wiadomości.
Ułożyliśmy się wcześnie do snu, ponieważ jutrzejszy przemarsz przez warr był nietylko uciążliwy, lecz nadto niebezpieczny, coraz bardziej niebezpieczny, im bliżej ruin, gdzie spodziewaliśmy się znaleźć wrogów naszych oblężonych ludzi.