Nazajutrz wstaliśmy bardzo rano, zjedliśmy, nakarmili zwierzęta, poczem wyruszono w drogę. Lecz w chwili wymarszu podjechał do mnie Winnetou i rzekł:
— Mój brat niech ze mną pójdzie! Chcę mu coś pokazać.
— Coś dobrego?
— Raczej coś złego.
— Ah! Cóż takiego?
— Jak wiadomo memu bratu, Winnetou ma zwyczaj być przezornym nawet tam, gdzie to nie wydaje się potrzebne. Objechałem obóz i znalazłem ślad, który obudził moją podejrzliwość.
Podczas gdy inni odjechali, przywiązawszy jeńców do koni, Winnetou zaprowadził mnie na południo-wschód, gdzie zobaczyliśmy w piasku między złomami kamiennemi ślad ludzkich nóg, który prowadził z obozu i wracał doń zpowrotem. Szliśmy za śladem i przybyliśmy do miejsca między ogromnemi blokami skalnemi, gdzie nieznajomy spotkał się z innym człowiekiem, przybyłym konno. Według wszelkich danych zatrzymali się tutaj dosyć długo.
Ze śladów poznaliśmy, że stało się to przed ośmiu godzinami, a więc około północy. Nie mogliśmy nic innego zrobić, tylko iść za śladem jeźdźca, który prowadził bez przerwy ku południo-wschodowi, a zatem coraz dalej w kierunku przeciwnym naszej wyprawie. To nas poniekąd uspokoiło i po pół godzinie przyłączyliśmy się zpowrotem do oddziału.
Naturalnie podzieliliśmy się naszem odkryciem
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/62
Ta strona została uwierzytelniona.