Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/75

Ta strona została uwierzytelniona.

Mówiąc to, położył mi rękę na ramieniu. Otrząsnąłem się i rzekłem:
— Miarkuj się pan, Tomaszu Meltonie! Ilekroć Old Shatterhand wpadał na twój trop, nie dawało to panu powodów do radości.
— A więc jest pan Old Shatterhandem! I pan tu przybyłeś wraz z Krüger-bejem, z tym starym zwarjowanym niemieckim włóczęgą, aby nauczyć rozumu Uled Ayarów? No, cieszcie się teraz! Będzie wam tak dobrze jak w raju. Czy nie myśli pan czasem o forcie Untah?
— Bardzo często — odpowiedziałem z takim wyrazem twarzy, jakgdyby oznajmiono mi, że mam poślubić najpiękniejszą córkę Wielkiego Mogoła. — Jeśli się nie mylę, musiał pan z dosyć ważnych powodów drapnąć stamtąd.
— A myśli pan czasem o forcie Edwarda?
— Tak samo. Jak mi się zdaje, uchwyciłem tam pana nieco za czuprynę.
— Tak, gonił mnie pan przez lasy i prerie, niby wściekłego psa, którego zabija się i grzebie jak najgłębiej. To dopiero była nagonka! Lecz zrobił pan głupstwo, żeś mnie odrazu nie przyklapnął. Z całym humanitaryzmem przekazał mnie pan policji, która również była usposobiona tak po chrześcijańsku i tak dziecięco naiwna, że zostawiła mi wolny otwór, przez który łatwo przelazłem. Od tego czasu nie miałem przyjemności widzieć pana. Tęskniłem całem sercem. Może sobie pan wyobrazić, z jaką rozkoszą oglądam cię tak niespodzianie, tak cudownie zjawiającego się w tem miej-