scu, i z jaką serdecznością pochwycę w objęcia. Powiadam panu, roztopisz się w nieopisanem szczęściu, niby drzewo w płonącej sawanie. Jestem panu winien więcej wdzięczności, niż mógłbyś przypuszczać. Czy może pan sobie przypomnieć mego brata Harry’ego?
— Tak. Znam pańską miłą rodzinkę zbyt dobrze, aby ci to mogło sprawiać przyjemność.
— Well, zobaczymy! A więc myślisz czasem o hacjendzie del Arroyo?
— Którą pański brat kazał spalić i splondrować? — Tak.
— A także o Almaden?
— Gdzie pojmałem pańskiego brata? — Tak.
— Stracił dzięki panu cały majątek. Ukrył go w Almaden, a kiedy wrócił, nie znalazł po nim śladu. Jakiś przeklęty Indjanin musiał skarb zwąchać w starym szybie.
— Myli się pan. Zabrałem pieniądze i rozdzieliłem pomiędzy biednych wychodźców, których brat pański unieszczęśliwił.
— Thunder-storm! Czy to prawda? No, podziękuję panu tak setnie, że wszystkie stawy będą ci trzeszczały! Bodajby to mój brat był tutaj! Jakąż rozkosz czułby, widząc pana jako mojego jeńca. Pewnie sądził pan, że brat mój nie żyje?
— Sądziłem.
— Nie wystawiaj się pan na śmiechy! Przekazał go pan Indjanom tak samo, jak Uled Ayarzy wydadzą mi pana. Ale mój brat zdołał umknąć i czuje się
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.