Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

Mimo że osiągnąłem swój cel, przerwałem Meltonowi, aby go jeszcze bardziej podrażnić.
— Zachowaj to pan dla siebie! Wiem lepiej od pana. Byliście tak lekkomyślni, żeście się umieścili w tym wąwozie, który jest istną pułapką. Jutro, najpóźniej w południe, przybędą nasze wojska i zamkną was w wąwozie, z którego już nie zdołacie się wydostać.
— Tak pan twierdzi? Nie przeczuwasz zatem, że opowiadając mi to, postępujesz niezwykle głupio? Przypuśćmy, że istotnie byliśmy tak nieroztropni i sami wleźli w pułapkę, — w takim razie pan zwrócił naszą uwagę na niebezpieczeństwo i dzięki panu postaramy się je zażegnać.
Zounds! — krzyknąłem z wyrazem twarzy człowieka, który spostrzegł, że strzelił bąka.
— Ah, widzę, że uświadamiasz sobie, jakim jesteś pfiffikusem. Ale nie frasuj się o nas! Weszliśmy do wąwozu, ponieważ nikt nas tutaj nie odkryje. Możemy stąd strzelać, nie wystawiając się na niebezpieczeństwo. Lecz jutro rano połowa naszych ludzi opuści to miejsce, podczas gdy druga połowa cofnie się w głąb wąwozu, aby nikt jej nie dostrzegł. Pierwsi ukryją się za górą. Potem przybędą wasze bitne wojska, wjadą do wąwozu i znajdą się w potrzasku, ponieważ reszta Uled Ayarów wpadnie na nich i wpędzi pod broń swoich braci. Nawet dziecko przyzna, że nie pozostanie wam nic innego, jak oddać się na naszą łaskę i niełaskę!
Wiedziałem więc, czego się chciałem dowiedzieć. Udawałem jednakże, że przekonały mię argumenty Mel-