Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

stępów, którego ci chwilowo odstępuję, abyś mógł z nim pomówić o warunkach wykupu żołnierzy.
Emery stał przy mnie i słyszał każde słowo tego opryszka. Zdrajca ujął nas za ręce i chciał z nami odejść. Lecz wówczas zatrzymał go szeik:
— Stój! Zdaje się, że załatwiłeś się z temi ludźmi, ja jednak nie załatwiłem się jeszcze z tobą.
Twarz szeika przybrała ponury, rzec można, groźny wyraz. Przypuszczałem, że nie pozwoli Amerykaninowi, uprowadzić nas, co było mi bardzo na rękę. Życia byłem i tak pewny, lecz należało sądzić, że gorzej nam będzie znacznie w namiocie Meltona, niż w namiocie szeika. Pewny zaś byłem życia z dwóch przyczyn: nie wątpiłem, że ja i Emery — nie licząc Krüger-beja — zdołamy się jakoś wydostać z niewoli. Ale nawet gdyby nam się nie powiodło, mogłem wszak liczyć na pomoc Winnetou.
Czy istotnie jego widziałem przed wieczorem? Sądziłem, tak, byłem nawet pewny, mogłem wręcz przysiąc, — znałem go bowiem zbyt dobrze, tego najwierniejszego i najlepszego ze wszystkich moich przyjaciół i towarzyszy. Byłem najzupełniej przekonany, że on, i tylko on, był owym białym punktem, i z tego, co jabym uczynił na jego miejscu, mogłem łatwo wnioskować o jego przyszłem postępowaniu. W podobnych bowiem sytuacjach nasze poglądy i myśli były uderzająco zgodne.
Bezwątpienia zobaczył, żeśmy wjechali do wąwozu, który dzielił górę na dwie połowy, zachodnią i wschodnią. Winnetou przybył również od wschodu.