Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/85

Ta strona została uwierzytelniona.

— Teraz nie, ponieważ nie mam czasu. Oto, co z wami stanie. — Abyście nie mogli uciec, nakażę was dobrze strzec i każę rozłączyć, abyście nie mogli się porozumieć. Każdy będzie spał w innym namiocie. Tu przy mnie zostanie Pan Zastępów.
— Muszę ci jednak opowiedzieć kilka ważnych rzeczy, które dowiodą — —
— Nie teraz, nie teraz! — przerwał. — Później, kiedy będzie pora na rozmowy, będziesz mógł ze mną mówić, ile twa dusza zapragnie.
Zawołał dwóch Beduinów i udzielił im pocichu wskazówek. Jeden odprowadził mnie do namiotu, spętał nogi, wbił głęboko w ziemię kołek i przywiązał doń sznurami. Poczem przed wejściem usiadł na straży.
Rozłąka z przyjaciółmi nie była mi na rękę, lecz nic na to nie mogłem poradzić.
Tymczasem coraz gęstszy zapadał mrok. Po modlitwie wieczornej przyniósł mi strażnik kilka łyków wody. Jeść mi nie dawano. Trzeba nadmienić, że strażnik poprzednio jeszcze wypróżnił mi docna kieszenie.
Poprzez płótno namiotu widać było wiele płonących ognisk. Niebawem zgasły wszystkie, prócz jednego. Zgiełk życia obozowego zamilkł. Ułożono się do snu wcześnie, ponieważ nazajutrz, jeszcze przed świtem, część oddziału miała wyruszyć z wąwozu.
Mój strażnik od czasu do czasu wchodził do namiotu, aby się przekonać, czy nie zamyślam się uwolnić.
Z gorliwością obrabiałem więzy i ufałem, że