Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

po ziemi i po upływie kwadransa miałem ostatniego Uled Ayara, za sobą. Wtenczas podniosłem się i pomknąłem na północ.
Beduini, czując się bardzo bezpiecznie, nie postawili nawet posterunku u wyjścia wąwozu. Teraz biegłem ku wierzchowcowi Winnetou, którego spostrzegłem w odległości dwustu kroków, było tu bowiem zupełnie jasno. Dosiadłem rumaka i pojechałem, odzyskawszy wraz z bronią i wierzchowcem całkowitą pewność siebie.
Cwałowałem wciąż na północ. Księżyc był w pierwszej kwadrze, lecz świecił tak mocno, że widać było wyraźnie na wielką przestrzeń dokoła. Po godzinie dotarłem do pierwszych głazów, któremi warr się zaczyna. Trzeba było odkryć nasz obóz, zadanie niezbyt łatwe tutaj, między gęsto nagromadzonemi skałami. Wystrzeliłem ze srebrnej strzelby Winnetou raz, potem drugi i po chwili odezwały się z zachodniej strony dwa strzały. Jadąc w ich kierunku, wkrótce natknąłem się na oddział żołnierzy. W obozie bowiem usłyszano moje strzały i przypisano je Winnetou. Odpowiedziano natychmiast wystrzałami, które miały mi wskazać kierunek, i oprócz tego wysłano na spotkanie oddział żołnierzy. Jakże zdumieli się, widząc mnie, zamiast Winnetou. Powstrzymałem się od wszelkich wyjaśnień. Czas bowiem zbyt naglił, abym mógł go trwonić na rozmówki.
W obozie przyjęto mnie, z radością. Zapytałem natychmiast o przewodnika. Stawił się na wezwa-