nie, nie okazując po sobie ani śladu strachu, czy zakłopotania.
— Czy wiesz, jak nas schwytano? — zapytałem.
— Tak, o panie. Byłem przy tem obecny.
— Jakim cudem ty jeden tylko uniknąłeś naszego losu?
— Nie zsiadałem z konia, mogłem więc szybko zmykać.
— Hm, tak. A potem co zrobiłeś?
— Zameldowałem o zdarzeniu.
— Następnie?
— Szukaliśmy was w pustyni.
— Dlaczego w pustyni?
— Należało przypuszczać, że Uled Ayarzy tutaj się z wami ukryją.
— Nie poszliście zatem za ich śladami?
— To było zbędne, ponieważ uczynił to już twój przyjaciel, Ben Asra.
— Ah, dlatego było zbędne! Jeśli ktoś jeden postępuje właściwie, to uważasz, że dla innych jest to zbędne? Przytaczasz szczególne powody. Ale w istocie właściwy powód jest inny. Gdzie byli Uled Ayarzy, zanim na nas napadli?
— Za skałami.
— Tam nas oczekiwali. Musieli zatem wiedzieć, że przyjedziemy, a mogli się dowiedzieć tylko od kogoś, kto wiedział, że zaprowadzisz nas nad wodę. Kto o tem wiedział?
— Nikt.
Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/90
Ta strona została uwierzytelniona.