Strona:PL Karol May - Dżebel Magraham.djvu/94

Ta strona została uwierzytelniona.

wieka i że zajmuje się nim szczególnie wiele i w sposób szczególnie pokątny. Teraz zaś bronisz go, nie będąc do tego powołany. Czy nie mógłby pan wskazać powodu takiego postępowania?
— Czy muszę się przed panem usprawiedliwiać? Postępuję według swojego uznania!
— Takie jest zdanie pańskie, moje jednak jest nieco odmienne. Czy mam panu powiedzieć, dlaczego zawarłeś tak skrytą i tak głęboką przyjaźń z tym zdrajcą?
— O, to będzie dla pana zbyt trudne!
— Niezwykle łatwe. Przewodnik jest ogniwem, łączącym pana z kolorasim Kalafem Ben Urik, którego pragniesz uwolnić.
— Skoro jest tak, żałuję bardzo, że darzyłem pana ufnością i tyle się panu zwierzałem.
— Powinien pan zatem jeszcze bardziej żałować, że znasz, z czego mi się już inni zwierzyli, niejakiego Tomasza Meltona.
— To—masz—Mel—ton!—wykrztusił pojedyńczemi zgłoskami.
Zbladł śmiertelnie.
— Tak. Nie przeczy pan chyba, że znasz, lub przynajmniej słyszałeś o tym człowieku?
Ponieważ zapytałem o Meltona, przeto sądził zapewne, że wiem cośniecoś. Lecz nie mógł przypuszczać, abym znał całą prawdę. Błędem więc byłoby wypierać się wszystkiego.
— Wcale nie myślę przeczyć temu, że znałem to nazwisko. Lecz cóżto pana obchodzi?