Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/109

Ta strona została uwierzytelniona.

przy mnie! Mamy sobie wiele, bardzo wiele do opowiedzenia.
Pociągnęła mnie za rękę do buduaru i kazała usiąść przy sobie na kanapie. Trzymała mą dłoń w swojej i rzekła z zalotnem mrugnięciem:
— Muszę się panu przedewszystkiem przyznać, że nie pamiętam jego nazwiska. Jest to rzecz niewybaczalna, czy prawda?
— Tak, szczególnie, że pragnęła mnie pani widzieć.
— Ale pan mi wybaczy! Widzi się, przeżywa tyle, że łatwo się zapomina o szczegółach. Miał pan, o ile pamiętam, dwa nazwiska — jedno właściwe, a drugie nadane przez Indjan. To drugie brzmiało — brzmiało — no jakże? Była tam noga czy ręka!
— Old Firefoot — wtrąciłem szybko. Było mi to bardzo na rękę, że nie pamiętała mego nazwiska. Wszak obcowała z Jonatanem Meltonem.
— Tak, tak, właśnie, była w tem noga — foot — wszak mówiłam panu! — rzekła ze śmiechem. — A pańskie właściwe nazwisko? Jeśli się nie mylę, nazywa się pan tak, jak jeden z dwunastu miesięcy?
— März — rzekłem.
— Tak. März, istotnie März. A zatem, sennor März, czy pamięta pan, jakeśmy się rozstali?
— Niezbyt przyjaźnie.
— O tak, niezbyt. Czy wie pan, czem mi groziłeś?
— Tak, wiem.
— Miałby pan odwagę dzisiaj to powtórzyć?