Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

pan naprawdę okropnym człowiekiem i nie zmieniłeś się ani na jotę! Jestem piękniejsza, natomiast pan nie jest lepszy, ani bardziej uczuciowy. Ale właśnie ten pański chłód, pańska moc imponowała mi wielce.
— Nie mówmy o mnie. Jakże się pani wówczas powiodło? Czy zawsze pani było dobrze?
— Tak.
— Nie żałuje pani, żeś została żoną czerwonoskórego?
— Z początku nie żałowałam, gdyż wywiązywał się z przyrzeczenia. Dostałem od niego złoto, klejnoty, pałac a nawet zamek.
— Ach! Wiem wprawdzie, że niektórzy Indjanie wiedzą, gdzie są skarby ukryte, ale nie sądziłem, że wódz wywiąże się tak skrupulatnie z danego słowa. A zatem był naprawdę tak bogaty, jak twierdził?
— Tak. Zebrał wiele złota, nie wiem dotychczas skąd, nie chciał mi bowiem powiedzieć. W każdym razie przynosił je z gór, gdzie nie brak żył i starych sztolni. Opuściliśmy Sonorę i wyruszyli nad granicę Arizony i Nowego Meksyku. Tam właśnie wznosi się mój zamek. Jest to olbrzymia budowla aztekańska, w której, prócz mnie, nie stanęła jeszcze noga białego człowieka. Dziesięciu Yuma, nie chcąc się rozstać z wodzem, pojechało z nim wraz z dziećmi i żonami. A jednak ciężko odczuwałam osamotnienie i tęskniłam za miastem. Wyjechaliśmy tedy do Francisco, gdzie kupił mi dom, pałac.
— Szczęśliwa! Gdzie jest mąż pani?