— Tak, to ten sam. Czy zna go pan?
— Nie. Słyszałem tylko o nim. Może wszak pani sobie wyobrazić, że wróble na dachach o tem świegocą. Podobno wyjechał do Indyj?
— Nieprawda.
— Wszędzie tak mówiono. Widziano, jak wsiadał na okręt. Adwokat odprowadził go aż na pokład.
— To prawda, ale Hunter wnet powrócił na ląd łódką. Ja sama siedziałam w tej łódce. Skoro się ściemniło, przekradliśmy się do domu, grali do północy, poczem dopiero naprawdę wyjechał.
— To ciekawe! Czemu udawał, że wyjeżdża do Anglji, a stamtąd do Indyj?
— O, to jest sekret, który mogę tylko panu wyjawić. Ja jestem właściwym powodem tej komedji.
— Pani? Jakto?
— Jego ojciec, stary Hunter, przebywał niegdyś przez długie lata w Indjach. Umiłował ten kraj tak gorąco, że w testamencie zażądał, aby syn natychmiast po otrzymaniu spadku pojechał do Indyj i mieszkał tam przez lat dziesięć. Dziesięć lat — nawet jednego dnia nie mogło zabraknąć, inaczej musiałby zwrócić spuściznę. Poza tem, przez ten cały czas nie wolno mu się żenić. Small zgodził się na warunki i nawet się pod niemi podpisał. W dwa dni później poznał mnie, a co zatem idzie, może pan się domyślić. A więc, czyż mógł jechać do Indyj? Czyż mógł spełnić warunki, na które wyraził był zgodę?
— Czemu nie? Kto mógł stanąć na zawadzie?
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.