Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja, oczywiście, że ja.
— Dlaczego? Jeśli macie się ku sobie, to mogła pani pojechać z nim do Indyj.
Ha, ha, — roześmiała się. — Nie mam zamiaru z powodu mężczyzny, chociażbym go kochała ponad wszelką miarę, przesiedlać się do zgoła obcego kraju. Już raz porzuciłam ojczyznę, wyjeżdżając do Ameryki. Wszak pan wie najlepiej, jak się to stało[1]. Teraz, skoro znalazłam drugą ojczyznę, miałabym ją porzucać dla kogoś?
— Ale od niego żąda pani poświęcenia, żąda pani, aby tu pozostał!
— Cóżto za poświęcenie? Tam, w Indjach, musiałby trwać w stanie kawalerskim, gdy natomiast tutaj może się ze mną pobrać.
— Sądzi pani, że w Indjach dowiedzianoby się, iż wszedł w związki małżeńskie, i doniesionoby tutejszym władzom?
— Prawdopodobnie — tak przynajmniej twierdził.
— A tu? Nie sądzi pani, że pozostając tutaj, narażacie się o wiele bardziej na odkrycie?
— Myli się pan. Pobierzemy się potajemnie i będziemy mieszkać w ukryciu. Mój zamek jest tak ukryty, że, prócz mnie i ojca, nie stanęła w nim jeszcze noga białego.
— A więc ojciec pani tam pozostał?
— Tak.

— Chyba bardzo mu się przykrzy w tej samotności?

  1. Zbioru K. Maya t. 4.