Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest to naprawdę ustronie — rzekłem. — Wątpię, czy Hunter trafi tam bez pani.
— To też go odprowadzę.
— Pani? A więc nie wyjechał stąd?
— A jakże, wyjechał. Ale wyznaczyliśmy sobie spotkanie. A nawet, jeśli ja nie będę mogła przyjechać, to w każdym razie spotka się z dwoma doświadczonymi westmanami, którzy go odprowadzą do zamku.
— Zna pani tych westmanów? — zapytałem, wiedząc dobrze, że są nimi ojciec i stryj Meltona.
— Nie, nie znam.
— Czyż to nie jest lekkomyślne zaufać nieznajomym?
— Nie. Small mnie zapewnił, że są to jego serdeczni przyjaciele. Jeden z nich to jego służący.
— Ach, tak! Razem więc wyjechali?
— Nie. Każdy pojechał osobno, ponieważ wyprawa do zamku miała pozostać w tajemnicy. Trzej jeźdźcy łatwiej wpadają w oko, niż jeden. Spotkamy się wszyscy w Albuquerque.
— A więc w Nowym Meksyku?
— Tak, w domu niejakiego Plenera, który posiada wielki tak zwany saloon z jadłodajnią.
— Tam będą istotnie dobrze ukryci. Ale pani, czemu pani nie wyjechała wraz z nimi?
Przybrała komicznie poważny wyraz twarzy i rzekła:
— Mam tu jeszcze przez jakiś czas pozostać na posterunku.