— Na posterunku? Rzecz staje się coraz bardziej interesująca!
— O, bardzo interesująca, nader interesująca! Otóż niech pan sobie wyobrazi, że zarządzono poszukiwania, czy aby sennor Hunter, mój narzeczony, spełnił warunki testamentu, czy aby, miast jechać do Indyj, nie schował się w kraju.
— Istotnie? Komu mogło na tem zależyć?
— Krewnemu, któremu w tym wypadku przypadłaby spuścizna.
— Do licha! Taka osoba może wam za skórę zaleźć. Cóżto za jegomość?
— Jest to pewien Niemiec, myśliwy, który związał się z jakimś angielskim westmanem i Indjaninem w celu wytropienia mego narzeczonego.
— Jakże się ci trzej nazywają?
— Nie wiem, nie pytałam o ich nazwiska.
— Jakto? Wszak została pani na czatach. Musi pani przecież znać ludzi, na których czatujesz?
— Niekoniecznie. Kto inny będzie czatował i doniesie mi o wszystkiem. Skoro to nie nastąpi w ciągu najbliższego tygodnia, nie będę dłużej czekała, ale pojadę wprost do Albuquerque.
— Ale zna pani przynajmniej tego człowieka?
— Nie widziałam go jeszcze na oczy. Jest to kupiec; mieszka niedaleko. Drugi przyjaciel Huntera był sublokatorem tego kupca i udzielił mu odpowiednich wskazówek — — przepraszam pana, ktoś dzwonił!
Istotnie, ktoś zadzwonił. Podniosła się z kanapy i znikła za portjerą, która zasłaniała pokój sąsiedni. In-
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.