Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

Mogłem być przekonany, że jeśli go nie zastanę w Albuquerque, to w każdym razie spotkam na „zamku“.
Przeszukałem starannie oba pokoje, nie znalazłem jednak nic godnego uwagi. Włożyłem do kieszeni fotografję oraz kartkę i zacząłem badać mechanizm zamku. Nie trzeba było znać kunsztu włamywaczy, aby drzwi otworzyć. W neseserze zauważyłem mały nożyk. Odłamałem koniec i następnie, przytępionym narzędziem, wyciągnąłem cztery gwoździki, które przytwierdzały zamek. Zdjąłem go — drzwi były otwarte. Znalazłem się w korytarzu, gdzie powtórzyłem tę samą procedurę.
Po drodze zajrzałem do wdowy. Opowiedziałem Niemce to, co uważałem za stosowne. Była zaskoczona ucieczką Judyty. Pożegnałem ją czem prędzej i pobiegłem, nie do swych przyjaciół, ale do domu, gdzie według wskazówek adwokata mieszkał jego „szef biura“. Chciałem, aby gospodarz po powrocie zastał mnie w swojem mieszkaniu. Nie pobiegłem za Judytą, ponieważ przypuszczałem, że od gospodarza wyciągnę więcej, niż mógłbym sam zobaczyć.
Napis na oknach parteru wyjaśniał, że nazwisko handlarza brzmi Jeffers i że zajmuje się sprzedażą wyrobów złotniczych oraz zegarów. Drzwi były od wnętrza zaryglowane. Zapukałem — otworzyła jakaś kobieta.
— Mr. Jeffers w domu? — zapytałem.
— Nie. Czego pan sobie życzy?
— Bransolety lub innego prezentu dla niewiasty.