Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

o wiele gorszego, — zapewniałem złotnika. — Skoro się go schwyta, da gardło. Nie o wiele lepszy los czeka jego zauszników.
Nie skąpiłem jeszcze innych pogróżek. To poskutkowało. Rzekł:
— Wyznam panu wszystko. — Sir, pan jesteś detektywem i musisz spełnić swój obowiązek. A jednak możeby pan mógł mnie i mego syna wyłączyć z tej sprawy? Weź pan sobie zegarek lub klejnot najlepszy, jaki jest w mojem posiadaniu.
Uważał mnie więc za agenta policji — to było mi na rękę. Szczęściem, nie widział mnie poprzednio w mieszkaniu Judyty. Zastanawiałem się przez chwilę, poczem rzekłem:
— Chce mnie pan przekupić — niech się pan nie waży powtórzyć propozycji! Przepuszczę ją mimo uszu, albowiem, gdybym i to zameldował, pogrążyłbym pana jeszcze bardziej. Nie chcę wierzyć, aby pan miał wspólne interesy z takiemi łotrami, i dlatego — —
— Sir, — wtrącił — nic wspólnego! Przysięgam panu!
— Ale obcował pan z pisarzem adwokackim?
— Nie! Obcowałem z nim tylko o tyle, o ile obcuje gospodarz z sublokatorem.
— A jednak spełnił pan jego polecenie, dotyczące Mrs. Silverhill.
— W najlepszej wierze. Pojechał do St. Louis i zapowiedział rychły powrót. Na odjezdnem prosił,