Zanim się położyłem, obszedłem obóz i odwiedziłem obu Meltonów. Pod pieczą wartowników nie dawali powodu do troski. Kiedy wróciłem do namiotu, zobaczyłem siedzącego pod nim Beduina, w którym poznałem męża Elatheh.
— Co tu robisz? — zapytałem.
— Czuwam, effendi, — odpowiedział.
— Trud twój zbyteczny. Połóż się spać!
— Effendi, jeśli będę spał w dzień, w nocy będę mógł czuwać. Jesteś pod moją pieczą.
— Ależ człowieku, nie potrzebuję jej wcale!
— Skąd wiesz? Tylko Allah może wiedzieć! Mam ci tyle do zawdzięczenia, a jestem tak ubogi, że nie mogę nic podarować. Wyświadcz mi łaskę i pozwól czuwać! Wszak nie stać mnie na nic więcej!
— No, więc dobrze. Nie chcę zasmucać cię odmową. Niech Allah będzie z tobą, mój strażniku i przyjacielu!
Podałem mu rękę i wszedłem do namiotu. Miano przyjaciela uszczęśliwiło go ponad wszelki wyraz.
Winnetou był także zmęczony, gdyż nocy poprzedniej spał niewięcej, niż ja. Wkrótce zasnęliśmy. Blisko trzeciej po północy, a więc niebardzo długo potem, przebudził mnie okrzyk z poza namiotu:
— Kto tam? Wróć!
Wsłuchałem się uważnie. Winnetou zerwał się również
— Wróć! — zabrzmiało po raz drugi.
Wyszliśmy z namiotu. Mój przyjaciel i strażnik
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/13
Ta strona została uwierzytelniona.