Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/14

Ta strona została uwierzytelniona.

stał i wsłuchiwał się w ciszę nocną. Księżyc już zaszedł.
— Co się zdarzyło? — zapytałem.
— Siedziałem przy drzwiach i czuwałem — od powiedział. — Nagle zauważyłem jakiegoś człowieka, który czołgał się na czworakach. Kiedy zawołałem, zniknął szybko. Podniosłem się i obszedłem namiot. Z drugiej strony zobaczyłem innego, który również zerwał się i uciekł.
— A może to były zwierzęta?
— Jakie zwierzęta! To byli ludzie, którzy przyszli tutaj w złych zamiarach.
— Nie sądzę. Jesteśmy wśród przyjaciół.
— Wiesz na pewno? Allah tylko może wiedzieć! Ale wróć do namiotu i śpij spokojnie. Czuwam nad tobą.
Wróciłem do namiotu, pewny, że Beduin się omylił. Winnetou był tego samego zdania.
Wkrótce zmożył nas sen. Lecz po godzinie obudził nowy zgiełk. Chwyciliśmy za broń wyszli z namiotu.
Na wschodzie rozlało się światło jutrzenki. Rozjaśniło się całkowicie. Pierwszym, którego zauważyłem, był Krüger-bej, pędzący ku naszemu namiotowi. Z podniecenia krzyczał po niemiecku i niemal bez tchu:
— Jeńcy uciekli, zabierając trzy wielbłądy!
— Jacy jeńcy? Mamy rozmaitych, Meltonów i czternastu Ayunów. O kim pan mówi?
— Nie Ayuni!...