nie śpiącego w kuchni. Drabina, która stała tam wieczorem, obecnie oparta o ścianę zewnętrzną, przystawiona była do otwartego okna górnej izby, nazywanej przez gospodarza buduarem. Zauważyliśmy również drzwi, prowadzące bezpośrednio z kuchni na ulicę. Oczywiście w mig obudziliśmy oberżystę.
— Gdzie są damy, które nocowały na górze? — zapytałem.
— Wyjechały — odpowiedział, strojąc złośliwą minę. — Wypuściłem je.
— Ukradkiem, abyśmy nie spostrzegli, co?
— Bezwzględnie, messurs! Nie skąpię snu swym czcigodnym gościom. Dlatego też cicho otworzyłem drzwi kuchni i tak bez szmeru wyniosłem drabinę i przystawiłem do okna, że nie usłyszelibyście nawet, czuwając. Cichutko też panie zeszły po drabinie.
Chętniebym go za te kpinki spoliczkował. Ala zapytałem tylko:
— Wie pan, dokąd pojechały?
— Nie.
— A wszak pan wyprawił je powozem?
— Powozem? — zawołał zdumiony. — Skąd pan wie?
Przyszły mi na myśl słowa Judyty, skierowane do złotnika: — Mr. Hunter pomyślał o tem, abym mogła wkrótce się z nim spotkać. — Czy zapowiedział przy pożegnaniu, że zostawi tu dla niej powóz?
— Wiem, — odpowiedziałem — że zostawiono tu powóz dla niejakiej Mrs. Silverhill.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/141
Ta strona została uwierzytelniona.