— Skoro pan wie, to czemuż miałbym w żywe oczy kłamać? Powóz stał tam w szopie, niedaleko dworca. Musiałem go sprowadzić z Little Rock i zapłacić zań górę złota, aczkolwiek jest to tylko stary, zużyty kocz.
— W jakim więc kierunku pojechała?
— Co panu do tego?
— Well, jak pan chce, sir! No a teraz pokaż nam konie, które chcesz sprzedać.
— Nie sprzedam! Muszę otwarcie wyznać, że Mrs. Silverhill, dama nadzwyczaj dobrze usytuowana, zapłaciła mi, abym wam nie sprzedawał koni.
— W takim razie sprzedadzą nam inni.
— Tu, w Gainesville? Jesteś pan w błędzie. Niema tu kopyta, któreby do mnie nie należało. Piękne rumaki — bez kwestji. Czy mam je panu pokazać? Stoją w stajni.
Zapytał podle złośliwym tonem i ręką wskazał ku stajni. Winnetou zpodełba wysłał mi spojrzeniu, które wlot zrozumiałem. Rzekłem:
— Obejrzeć można w każdym razie. Zaprowadź nas, master!
Mieliśmy przy sobie cały nasz dobytek. Poszliśmy za gospodarzem do stajni, oddalonej o dziesięć minut drogi. Mieściło się w niej dwanaście koni, z których kilka przypadło nam do gustu. Oberżysta jednak nie ustępował. Wówczas rzekłem:
— Sir, czy Mrs. Silverhill wymieniła panu nasze nazwiska?
— Nie.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/142
Ta strona została uwierzytelniona.