— W każdym razie do Albuquerque — dodałem.
— Miałeś słuszność, że raczej należało jechać wprost do Albuquerque, a nie uganiać się za śladem.
— Przyznajesz mi rację, niestety, zbyt późno. Wracać już nie można.
— A gdyby nawet można było, jabym z tego nie skorzystał, — wtrącił Apacz. — Może Jonatan Melton gdzieś tu w drodze wypatruje Judyty. A w takim razie na pewno dogonimy powóz.
— A gdzie się, według mniemania brata mego, Melton zatrzymał?
— Wpobliżu wody, a więc tam, przy rzece Canadian, gdzie będziemy za dwa dni.
Potrząsnąłem tylko głową. Zbyt szanowałem dowcip i doświadczenie Apacza, abym miał ostro wypominać błędy. Byłem innego zdania, uległem jednak jego woli, wobec czego wszelkie gderanie, a nawet zarzuty były nie na miejscu. Lecz, zauważywszy mój ruch, Apacz rzekł:
— Mój brat ma jakieś wątpliwości?
— Tak. Sądzę, że nie dogonimy Judyty.
— Nawet, gdyby się spotkała z Meltonem?
— Nawet. Wszak będzie na nią czekał tylko do czasu jej przybycia, poczem natychmiast wyruszą dalej.
— Uff! Może jednak pozwoli jej wypocząć.
— W żadnym razie, skoro się dowie o pościgu.
Winnetou spuścił głowę i rzekł szeptem:
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.