Teraz można było pomyśleć o sobie. Oczyściliśmy się z piasku, usiedli i skracali czas rozmowę.
— Znaliście to drzewo i ten pagórek? — zapytał Englishman. — A ty, Charley, wiedziałeś, że za drzewem płynie strumyk? A zatem byliście już tu kiedyś?
— Tak.
— Dlaczego nie zatrzymaliście się koło strumyka?
— Ponieważ trzeba było jak najgłębiej wszyć się w zagajnik. Im więcej było za nami krzewów, z tem mniejszą siłą uderzała w nas burza. Gdyby nas zastała na otwartej równinie, rozrzuciłaby na rozmaite strony. Na szczęście, burza dzisiejsza nie była znowu tak silna.
— Tak, hm! Ta miejscowość musiała wam się wrazić w pamięć, skoroście ją natychmiast poznali.
— Stanowczo. Gdybyś obejrzał szczegółowo drzewo, spostrzegłbyś, że nie starość jest powodem jego wyschnięcia, lecz ogień.
— Ah! Pożar lasu na skraju Llano estacado?
— Nic podobnego. Ten płomień był ogniem radosnym dla Komanczów, a bolesnym dla mnie i Winnetou.
— Do pioruna! Chciano was usmażyć?
— Tak. Nietylko nas, ale także czterech naszych towarzyszów.
— Człowieku, nie miałem o tem pojęcia! Opowiedzże czem prędzej!
— Winnetou i ja przybyliśmy z Sierra Guadelupe
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/156
Ta strona została uwierzytelniona.