— Old Shatterhand niech powie, co to za język? — rzekł wódz.
— Jest to mowa naszego kraju i narodu.
— Gdzie jest kraj twoich przodków?
— Hen, za wielkiem, wschodniem morzem.
— Anglja?
— Nie. Moja ojczyzna leży dalej na wschód.
— Czy twój naród zna pieśni śmierci, tak, jak my?
— Tak. Pieśni i modlitwy do Wielkiego Manitou.
— W waszej własnej mowie?
— Tak.
Teraz podniósł głos, aby wszyscy mogli słyszeć:
— Skoro mężny wojownik czuje bliskość zgonu, zaczyna się doń gotować. Wspomina swe czyny i chwali według zwyczaju swego narodu. Obaj biali są mężnymi wojownikami. Wkrótce wyzioną ducha, muszą tedy rozpamiętywać swe czyny w języku ich przodków. Mamy ich zabić, ale powinniśmy zostawić ich dusze, aby mogły obsługiwać Silną Rękę w Wiecznych Ostępach. Nie przeszkadzajmy im zatem porozumiewać się w ich własnej mowie.
Była to wielka wyrozumiałość ze strony człowieka, którego uważałem za nieużytego, — pobłażliwość, wypływająca z jego religijnych przekonań. Teraz więc mogłem dowoli rozmawiać z Emery’m. Mieliśmy tak skupiony wyraz twarzy, jakgdybyśmy o niczem innem nie gwarzyli, tylko o oczekującej nas śmierci.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.