— Słyszałeś, że czekali na moją kolej.
— To kwestja ich uznania. Jesteśmy w niewoli, i pragniemy się uwolnić. Wyrzutami nic sobie nie poradzimy.
Winnetou, mimo że siedział przy nas, bardzo mało rozumiał z naszej rozmowy. Ufałem jednak, że będę mógł mu udzielić odpowiednich wskazówek. Wkrótce zdarzyło się to, cośmy przewidzieli. Mianowicie, po posiłku przeszukano nas i wypróżniono kieszenie. Zabrano nam wszystko, wszystko, prócz niedostrzeżonego scyzoryka Emery’ego. Następnie przywiązano nas ponownie do koni i ruszono ku Dolinie śmierci.
Dawniej, gdy z Winnetou ścigaliśmy Komanczów, ci nie dążyli bynajmniej do Doliny śmierci. Krążyli dokoła, aby nas wywieść w pole. Dlatego dopiero po kilku dniach dotarliśmy do doliny i dokonali zemsty. Teraz zaś, jadąc wprost, mogliśmy dotrzeć po siedmiu lub ośmiu godzinach.
Komanczowie mieli o wiele lepsze konie, niż my. Niektóre rumaki były wprost pierwszorzędne. Przeprawiliśmy się w bród przez Canadian i pojechali na północ. Nad rzeką rosły drzewa i gęste trawniki, ale dalej ciągnęła się pustynia.
Cel naszej podróży nazywał się Doliną Śmierci, nie dlatego żeśmy zabili tam wodza Komanczów, lecz że leżał w zupełnie wymarłej okolicy. Dlatego też Silna Ręka usiłował tam się ukryć przed naszym pościgiem.
Strona:PL Karol May - Dolina Śmierci.djvu/186
Ta strona została uwierzytelniona.