kiem. Następnie szeik wrócił do wąwozu, a wówczas kolorasi rzekł do mnie gniewnie: — Teraz stracona wszelka nadzieja! Ten pies namówi Ayarów, aby wydali mnie Krüger-bejowi! — Wręczył zawiniątko, kazał mi skrycie przechowywać i poszedł do szeika. Wkrótce sprowadzono go związanego i pokiereszowanego. Uwięziono go. W pewnej chwili kazał mi odejść, gdyż spodziewał się, że przyjdziesz i obszukasz go, a zatem mogłeś mnie również zrewidować. Oddaliłem się, ale nakazał mi zawsze mieć przy sobie zawiniątko.
— Dlaczego?
— Abym mógł mu je każdej chwili zwrócić.
— Czy mówił, co zawiera paczka?
— Tak. Prawdziwy Koran z Mekki i kilka frendzli z chusty grobowej El Waïba z meczetu Okba w Kaïrwanie.
— Nader świątobliwe relikwje!
— Ale był to fałsz!
— Wiem. Jakże się dowiedziałeś o tem?
— Od niego samego. Kiedy strzegłem go w nocy, oświadczył, że paczka nie zawiera relikwij, tylko pieniądze, wiele, wiele pieniędzy. Przyrzekł za uwolnienie z więzów pięć tysięcy piastrów.
— Nie musiał ci chyba dopiero obiecać! Miałeś wszak tę całą paczkę w kieszeni.
— Nie mogła mi się przydać — tak mówił przynajmniej. W paczce nie było zwykłych pieniędzy, ale papiery, które osobiście musiał zamienić u serafiego[1] w Tunisie, gdyż nikt inny nie dostałby za nie zła-
- ↑ Bankier.